Obserwatorzy

poniedziałek, 28 listopada 2011

Ludzkie losy...

   Dzisiaj będzie bardzo długi post. Bez robótkowy, bez zdjęciowy, niekuchenny. Przypodniosę rąbek kurtyny, ukrywającej pomieszane życiorysy ludzi z obu stron granicy. Uprzedzam, że wesoło nie będzie.
   ---
   Czy zastanawialiście się kiedy, jakie skomplikowane i poplątane bywają czasem ludzkie losy? Zdarza się, że życie potoczy się tak, że najbardziej zakręcony i niewiarygodny serial mydlany bladnie przy nim i się chowa.
   Chcę opowiedzieć wam historię, w którą wciągnięte zostały cztery pokolenia mojej rodziny. Niestety, nie zbyt dużo o tym wszystkim wiem. Jak byłam młodsza i było jeszcze kogo zapytać - nie zbyt to mnie interesowało. Życie wirowało wokół kolorowymi balonikami i fajerwerkami, co tam było do historii... Póki mieszkałam na Białorusi, mało myślałam o swoich korzeniach. Wszystko było zwyczajne, znajome, bliskie, codzienne. Wszystko zawsze było na miejscu. Ci sami ludzie, te same sprawy i zdarzenia. O swoich przodkach wiedziałam tylko ogólnie: skąd pochodzą, jak i gdzie żyją. Kiedy zamieszkałam w Polsce, jakoś od razu bardzo ważne i bliskie stało się wszystko, związane z historią, kulturą i życiem mojej ziemi i jej narodu. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Mówi się, że wielkie staje się widoczne tylko z oddala.
   Pod czas jednego z pobytów u rodziców na Białorusi usłyszałam w radiu audycje "Pamiętaj imię swoje". Mówiono o poszukiwaniach obywateli Białorusi, którzy zginęli w czasie wojny na terytorium Polski. Czytano wykazy: "...pogrzebany w Hajnówce, pogrzebany w Zbuczu... pierwsze miejsce pogrzebania Białowieża, znów Hajnówka". I na koniec: "Prosimy o wybaczenie. Nie mamy jeszcze listy wszystkich pochowanych na ziemi hajnowskiej, ale pracujemy." I tu ja zrozumiałam, jak ciasno powiązane są nasze losy, nas wszystkich, po jednej i po drugiej stronie granicy...
   ---
   1914 rok. Pierwsza wojna światowa. Przed armią niemiecką uciekają cywilni mieszkańcy brzeskiej ziemi. Czy włodawskiej? Przecież Włodawa dużo bliżej, tuż obok. Miasteczko Włodawa i teraz stoi naprzeciwko Domaczewa, Tomaszowki - osad rejonu brzeskiego, tuż za granicą. Tylko wtedy, na początku 20 wieku granicy tu jeszcze nie było. Wśród "bieżeńców"-uciekinierów i moja przyszła babcia, wtedy trzyletnie dziecko, z malutkim braciszkiem, swoją matką i rodziną jej brata. Pamiętała, jak umarł w drodze braciszek. Czepiała się jego, zdziwiona, że nie chce z nią się pobawić. Potem, z głodu i choroby umiera mama. Dziewczynka zostaje z wujkiem. Zatrzymali się gdzieś daleko w głębi Rosji, w Tambowskiej bodajże gubernii, w stanicy kozackiej. Żyli tam kilka lat. Malutka Duniatka przechodziła z rąk do rąk, z chaty do chaty. Wujenka zmuszała ją do żebrania, bo duża rodzina wujka z siedmiorga dzieci i sama nie miała co jeść. Do ostatnich dni życia zachowała babcia pamięć o piekącym wstydzie, bólu, rozpaczy i bezradności samotnej bezbronnej pięcioletniej istotki. A jeszcze zapamiętała dobrą, łaskawą "ciocię", która, użaliwszy się nad dzieckiem, wzięła ją do siebie, by wychować, jak własne. Bo własnego nie miała. Była chyba żoną oficera. Dostatnie życie, zabawki, których wcześniej na oczy nie widziała, ładne sukienki - po głodzie i żebrackim wstydzie - czy to można zapomnieć? Ale nie długo to trwało. W rodzinnych stronach dowiedzieli się o śmierci matki i po dziewczynkę przyjechała do Rosji babka. Jak nie prosiła dobra ciocia, by zostawili jej Duniatkę, babcia się nie zgadzała. Bo przecież tam, na ojczyźnie, ma ona spadek - malutki, jak chusteczka, kawałeczek ziemi. A ziemia - to wtedy było wszystko. I znów zaczęło się pół głodne sierocie życie. Dunia za kawałek chleba, garść zboża czy stare znoszone szmacie pasała u sąsiadów gęsie i owce.
   Tymczasem znalazł się ojciec. Na początku wojny zaciągnął się do polskiego wojska, trafił do niemieckiej niewoli. Ale że był majstrem od wszystkich robót, to szybko trafił do jakiegoś hrabiego na służbę. Osiadł gdzieś pod Poznaniem. Był on i cieśla, i stolarz, i bednarz, i tokarz - trudno powiedzieć, czego on nie umiał zrobić. Z tego powodu był Kiryk traktowany szczególnie i szybko stał się majstrem na budowie pałacu hrabiego. To wówczas było ważne stanowisko. Wiedział on już, że żona i syn zmarli w drodze, myślał chyba, że i córkę napotkał ten sam los. Więc hrabia ożenił go ze swoją pokojówką. Była to bardzo miła, dobra i bardzo ładna Polka Pila. Nie wiemy teraz, jak tak na prawdę miała na imię. Hrabia podarował im dom, gospodarstwo. Tam zamieszkali, urodziło się im dwóch synów. I tu Kiryk się dowiaduje, że na ojcowszczyznę wróciła córka. Z niewiarygodną siłą pociągnęło go do domu. Ile nie namawiał hrabia, by zaczekał troszkę z wyjazdem, skończył pałac. Mawiał, że wynajmie wtedy dla nich wagon, załadują dom, gospodarstwo, wszystkie sprzęty, jeszcze i posag za Pilą da - nie przekonał. Wrócił do domu, jak mówią, goły i bosy. Tak dostała moja babcia drugą mamę. Nie godzi się nazywać ją macochą. Nigdy nie robiła różnicy pomiędzy swoimi synami a Dunią, nawet czasem traktowała ją lżej, wychowywała jak własne dziecko.  Pelagia, czy Pałaszka, jak nazywali Pilę miejscowi, nigdy nikogo nie skrzywdziła, nie obraziła gniewnym słowem. A życie przecież było ciężkie. Wrócił Kiryk z żoną na puste, chłodne miejsce, całe bogactwo którego - kawałeczek biednej ziemi. Żyli bardzo biednie, ale zgodnie. Pracowite ręce Kiryka nigdy nie zostawały bez roboty. Robił bardzo ładne, wyjątkowe, artystycznie wykonane kołowrotki, krosna, kufry posagowe. Pomagał budować się ludziom, budował się po cichu i sam. Z początku mieszkali w stodole, podreperowali ją, dobudowali to i owo... Rodzi się córka Nina. Dunia była najstarsza z dzieci, więc musiała pracować, by pomagać rodzinie. Gdy podrosła, poszła na służbę do bogatej rodziny we Włodawie. Takie było wtedy życie biednych Białorusinów w zachodniej Białorusi (czy wschodniej Polsce?). Kiedy urodziła się moja mama, babcia Pila przyjęła ją, jak własną wnuczkę. Dunia pracowała, a Luba (bo tak ma na imię moja mama) zostawała z babcią i dziadkiem. Mama opowiadał, że nawet w najtrudniejszym czasie, przed samą wojną, kiedy szła babcia do sklepu po cukier czy olej, zawsze starała się przynieść dla maleńkiej Luby malusieńki, jak guziczek, pasiasty cukierek - landrynkę, smak której pamięta mama do tej pory. A przecież ona nie była nawet dla babci krewną...  A wujek Janek (jeden z synów Kiryka i Pili), który pracowitością i zdolnościami udał się w ojca, nigdy nie odmawiał jej, jeśli prosiła zrobić zabawkę czy pierścionek. Który od razu kradli małej Lubcę sąsiednie chłopaki-urwisy. :)
   A potem zaczęła się druga wojna światowa. Na własnym podwórku ginie, trafiony odłamkiem zabłąkanego pocisku, starszy z synów, Władek. Pila, która dobrze zna niemiecki, piszę dla sąsiadów podania do Niemców, występuje za tłumacza przy różnych sprawach. Tak i zostało za nią przezwisko Niemka. Pod czas odstępu Niemców idzie do Armii Czerwonej drugi syn, Janek. I ginie bez wieści gdzieś przy forsowaniu Odry. W ostatnim liście właśnie napisał, że szykują się do przeprawy. Od tej pory słuch o nim przepadł. Nie zobaczył nawet swojego dziecka, które urodziło się już po jego zaginięciu. Dziecko to, córka Lida, mieszka teraz w Brześciu.

   Już dawno nie ma babci, jak wszyscy nazywaliśmy Pilę. Nie ma już i mojej babuni Duni. Niech spoczywają w pokoju. Jedyną osobą, która może jeszcze co nieco opowiedzieć o tym wszystkim jest moja mama. Co pamięta z dzieciństwa, usłyszane od babci, co już opowiadała jej matka. Ale też z młodu nie myślała o tym, by więcej się dowiedzieć. A teraz to już dowiedzieć się jest raczej niemożliwe. Jeszcze jeden świadek - to moja pamięć, która zachowa to i owo z końca lat 60-tych - początku 70-tych ubiegłego wieku. Pamiętam ciemny zakątek w domu cioci Niny, najmłodszej córki, z którą mieszkała babcia. Ona wtedy już nie wstawała. Dziewięć lat przykuta była do łóżka. Ale i wtedy jej dobroci i życzliwości starczało na wszystkich. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek skarżyła się czy stękała. Byłam wtedy, co prawda, jeszcze całkiem mała, i możliwe, że moja pamięć zachowała tylko to, co chciała zachować. Często biegałam do niej, by posłuchać jej bajek i wierszyków. Wydaje mi się, że była ona dobrze wykształcona i chyba nie z prostej, a raczej zbiedniałej rodziny. Ale na pewno była bardzo inteligentna. Do końca swoich dni nie nauczyła się ona rozmawiać miejscową gwarą, zawsze tylko po polsku. Ale wszyscy my dobrze ją rozumieli. Bo mieszkaliśmy przecież przy granicy, a polską telewizję odbierali lepiej, niż sowiecką, a i była ona o wiele ciekawsza. Miałam pięć lat, jak zmarłą babcia. Było jej wtedy 93 lata. Zostało po niej wspomnienie ciemnego zakątka i wierszyk, któremu mnie nauczyła:
                                     Tam jest dziura u stodole.
                                     Tam wygląda myszka w pole.
                                     Uciekaj myszko sobie w dziurę,
                                     Bo cie złapie kocik bury.
                                     A ja jego się nie boję,
                                     Jeszcze troszkę tu postoję.
   I zostało zdjęcie na nagrobku: piękna młoda kobieta, z wysoko upiętymi po modzie początku 20 wieku włosami, spokojna i szlachetna, wygląd której przywodzi na myśl obraz damy z wyższych sfer tamtych lat. Tak wygląda na zdjęciach ostatnia imperatorowa Rosyjska Aleksandra Fiodorowna Romanowa. Skąd taka uroda i szlachetność u zwykłej hrabiowskiej pokojówki z pod Poznania? Trudne życie nie sprzyjało zachowaniu innych zdjęć. A i czy były one?

  
   Takie poplątane są losy mojej rodziny ze strony mamy. Prawie sto lat temu przyjechała na ziemię brzeską Polka Pila, by wychować tu dzieci i wnuki. Na początki 21 stulecia  przyjechałam na Podlasie ja ze swoimi dziećmi. Uważam się za jej prawnuczkę, nieważne, że nie krewną. Jakie było jej życie tam, pod Poznaniem? Z jakiej rodziny pochodzi? Dlaczego przy jej  wykształceniu była tylko pokojówką? Gdzie teraz są potomkowie jej rodziny? Czy mieszkają w Poznaniu i Bydgoszczy, o której też często wspominała. Nic o niej nie wiem, oprócz imienia i panieńskiego nazwiska: Pila Stusik. Może Stusiak, może Sztusik, lub Sztusiak. Na Białorusi zwali ją Piełagieja Iljiniczna Golaka (Holaka). Nie wiem, dlaczego Iljiniczna. Czyli ojca powinni byli zwać Ilja, po polsku Eliasz, tak jak ma teraz na imię mój synek. Wiem jeszcze, że miała ślepą siostrę, która skończyła szkołę specjalną i zawodowo dziergała w jakimś zakładzie. Jeden brat zginął w wojsku. Zostali bratańce, ale czy po nim, czy po jeszcze jednym bracie - też nie wiem. Bratanica Irena pracowała w sklepie. Brataniec, wydaje się Andrzej, był listonoszem.  Dobrze by było dowiedzieć się coś o jej zaginionym synu Janku, moim ciotecznym dziadku, Iwanie  Kirykowicze Holaka. Może kiedyś, jak już pokonamy swoje natrętne problemy, jak życie nasze trochę się ustabilizuje, to znajdę czas i możliwość, by poszperać w polskich archiwach i odnaleźć te gałązki drzewa genealogicznego, co rosły obok gałęzi babci Pili.

12 komentarzy:

  1. Pamiętam, że jak sama miałam z 5-7 lat, babcia Luba czasami opowiadała o Piełagiei, ale tak szczegółowej historii, muszę przyznać, nigdy nie słyszałam. Pamiętam, jak Ty mi opowiadałaś o tym, ale jakoś chyba do końca nie rozumiałam.
    Pamiętam, że po Twojej opowieści nabyłam chęci dowiedzieć się więcej, ale też rozumiałam, że to będzie raczej trudne..
    Ja naprawdę dziękuję, że napisałaś to wszystko. Nie wiem, czemu, ale wydaje się być to teraz niewiarygodnie ważne. Może poprzez porównaniu ich życia i naszego.
    Jeszcze raz dziękuję =*

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Waszej pamięci o ludziach których już nie ma, możemy dowiedzieć się o tym, że istnieli i jak bardzo pokomplikowane mieli ścieżki życia. Podziwiam Pelagię z pod Poznania jak silną musiała być kobietą, że tak wspaniale poradziła sobie w tak trudnych warunkach. Sądzę, że była pełną uczuć i miłości kobietą i przez to zapisała się w pamięci tylu osób, do dnia dzisiejszego. No a przez to i ja dowiedziałam się o losach mojej "krajanki" bo Poznanianką jestem. Masz rację Luda ta opowieść to gotowy scenariusz filmowy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Smutna, ale piękna opowieść... Sama korzenie mam podobne, moja rodzina ze strony ojca pochodzi z okolic Lidy na Białorusi i po wojnie przygnało ich do Polski na ziemię odzyskaną. A mamy rodzina poznańska.. Zaplątane te ludzkie losy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowna opowieść. Myślę,ze przez własne zajęcie się samymi sobą, nie dowiadujemy się o własne pochodzenie,które bywa fascynujące.Dziękuje,ze się z nami podzieliłaś swoja historia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam wrażenie,że czytałam fragment książki M.Rodziewiczówny...

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Pięknie to opowiedziałas. tak, to prawda ludzkie losy bywają pogmatwane ...często niestety ma na to wpływ, wojna.... straszne to...
    W rodfzinie mojej i mojego męża też nie brakuje podobnych hstorii, moja rodzina pochodzi z terenów Ukrainy, a rodzina mojego męża z Biaorusi właśnie...
    Niestety trzy dni temu pochowaliśmy babcie, która mogła jeszcze co nieco nam o tych starych czasach opowiedzieć....

    Pozdrawiam Cie ciepło

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, to jest z naszymi rodzinnymi historiami, kiedy jesteśmy dziećmi, potem panienkami, nie interesuje nas to w ogóle. Wtedy kiedy mamy kogo pytać, nie pytamy i żałujemy tego, kiedy nie ma już naszych babć, mam, ojców i wujów. Piękna historia, Twojej rodziny, kto wie, może uda Ci się odnaleźć jakiś ślad. Mój tata spisał historię naszej rodziny, dzięki temu, teraz ja i moja córka możemy ją poznawać, chociaż ciśnie się tyle pytań na usta, ale nie ma komu już ich zadać..

    OdpowiedzUsuń
  8. 1914 rok-już nie zdołasz niczego chyba ustalić. Żywi nie pamiętaja a zmarłych nikt nigdy dokładnie nie wysłuchał.Zawieruchy wojenne, frymarczenie granicą wschodnią jak komu było wygodniej i dojmująca bieda, wszystko to razem sprawiło chyba ,że współcześni twojej babci, chociaż nie krewnej nie mieli pewnie głowy by spamiętywać losy sąsiadów, znajomych i by dzielić się nimi z następnym pokoleniem. A szkoda. Bo to ciekawa historia i rozumiem, że nabiera znaczenia dla ciebie z biegiem lat. Chyba wszyscy tak mamy.Pewne rzeczy nabierają znaczenia z czasem.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. dziękuję, że się z nami podzieliłaś tą historią...

    OdpowiedzUsuń
  10. przecudowna historia i smutna i szczęśliwa jak samo życie ...a ja Podlasie uwielbiam i przesyłam pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Historię czyta się wspaniale, operujesz przepięknym językiem a to ogromna rzadkość. Będę tu do Ciebie częściej zaglądała.

    OdpowiedzUsuń
  12. Pięknie opowiedziana historia. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każde słowo! Cieszę się, że jesteście ze mną.