Witajcie kochane!
Już dawno muszę tu coś napisać, kilka razy już się brałam za ten wyczyn, ale... Ale jestem ostatnio tak poddenerwowana i rozchorowana, że myśli kłębią się, jak osy w gnieździe i nie ma mocnych ich uporządkować. Dzisiaj mamy ostatnie święto z tego rzędu (prawosławnych Trzech Króli), więc mam jeszcze ten dzień, by ułożyć wreszcie w głowie jakiś składny plan na przyszłość. Na wielu blogach widzę sprawozdania z poprzedniego roku, podsumowania zrobionego i przeżytego, postanowienia na przyszłość. Nie miałam zamiaru tego robić, ale zamiary trochę uległy zmianie.
Rok ten był dla nas bardzo trudny, ale i szczęśliwy. Może akurat to szczęście i pomogło nam jako tako przebrnąć przez wszystkie trudności i problemy. O problemach pisałam już wcześniej, więc nie będę Was zanudzać. A szczęście... Wiadomo, że pojawienie malucha w rodzinie zwykle pogłębia problemy (szczególnie te finansowe), ale i daje dużo nowych sił do ich pokonania. Niestety, nie mogłam zapewnić swojej rodzinie Świąt na full: z ogromem prezentów, górą słodyczy i owoców, fajerwerkami i pięknymi ozdobami. Robiłam co mogłam, ale według mnie to było za mało. Nic nie mogę im teraz dać oprócz miłości. Wszyscy jesteśmy uzależnieni od skromnych (delikatnie mówiąc) teraz dochodów męża. Zaciągane opłaty, rachunki, odsetki... Chyba nie jedna z Was to doświadczyła. Nie dodaje to humoru, co? Do tegoż dwie galerii rękodzieła odmówiły sprzedaży moich robótek, bo "nie odpowiadają ich dzisiejszym zapotrzebowaniom". Na Ebayu nic nie mogę sprzedać, bo nadal szwankuje mi PayPal i grozi blokadą konta. I nic nie mogę na to poradzić. Do tegoż nie zgłosiła się po odbiór kobieta, co zamówiła u mnie te koralikowe gwiazdki. Leżą odłogiem. Schowałam jak najdalej, by nie denerwowały mnie. Wszystko to sprawiło, że do Świąt podeszłam w bardzo złym stanie ducha. U nas mówią, że jak rok zaczniesz - taki on i będzie. Wesoła perspektywka, nie?
A że w Święta nie robótkowałam, to miałam odrobinę czasu, by poszperać po internecie w poszukiwaniu pomysłów na zarobek. Nie zbyt mi to się udało, bo utonęłam w stronach, opisujących choroby i inne tragedii dzieci. Rozchorowałam się na całego. Bałam się otworzyć kolejną stronę i otwierałam, przeżywając razem z rodzicami ich biedy i rozpacze. Szczególnie poruszyła mnie ta Strasznie czytać o tym wszystkim. Nie wiem, skąd ta nieszczęsna matka brała siły, by pomimo wszystkiego, co na nią spadło, pisać ten dziennik. Niski ukłon i wielki szacunek! Najbardziej przeraziło mnie miejsce, gdzie ona pisze o małej dziewczynce, która leżała w szpitalu obok jej córeczki. Dziewczynka, chora na dziecięce porażenie mózgowe, była absolutnie sama. Rodzice zostawili ją od razu po porodzie, gdyż ze swoją chorobą nie pasowała do ich wyrachowanego poukładanego życia. A rodzinie powiedzieli, że dziecko urodziło się martwe i utrzymywali żałobę. Amanda, tak chyba miała na imię, NIGDY! w życiu nie poznała przytulania, głaskania, lub chociaż najmniejszego wyrazu miłości. W swój troszkę ponad roczek nie umiała siedzieć i tylko płakała i turlała się po łóżeczku. Czasem nóżka lub rączka zaczepiały się za szczebli i dziecko rozpaczliwie płakało, ale nikt nie śpieszył mu na pomoc, bo po co? I tak nikt za nim się nie wstąpi. Mieli chyba jej dość. Jak wytrzymywała ta matka, by nie rzucić się do tego dzieciątka, nie przytulić, nie pogłaskać? Chyba zdawała sobie sprawę, że zrobi tym tylko gorzej. Bo jak dziecko zrozumie, co to jest, to dużo trudniej będzie mu znosić rzeczywistość. Bez przerwy stał mi przed oczami ten widok: skazanej na życie w ciasnej klatce zwanej szpitalnym łóżeczkiem, przez wszystkich zapomnianej kruszynki, która nigdy nie pozna miłości. I na adopcję nie ma nadziei, bo przecież nikt o niej nie napisze, nikt nie zaapeluje, nikt nie będzie o niej wiedział. Niech nie obrażą się na mnie rodzice ciężko chorych dzieci, ale to Amandę żal mi najbardziej. Ich dzieciątka, cierpiące straszne męki, rozpaczliwie i dzielnie walczące o życie, nie są jednak same. Otulone miłością i troską rodziców i rodziny, mają w życiu dużo więcej, niż te porzucone i zapomniane.
Patrzyłam w spokojną, roześmianą lub śpiącą twarzyczkę swojego synka, dotykałam go, głaskałam, tuliłam i całowałam bez umiaru, jak by mogła przez to przekazać dla tych biedaczków chociaż odrobinę ciepła. A przed oczami miałam straszliwy obrazek szpitalnego łóżeczka i malutkiego ciałka w nim. I płakałam, płakałam, płakałam... Cały czas miałam chęć zabić się gdzieś w ciemny zakątek i skugolić, jak małe pobite szczenie. Mąż nawet zagroził, że zabierze mi netbooka, jeśli nie wezmę się w garść. "I tym dzieciom nie pomożesz, i swoich zaniedbasz, bo się rozchorujesz na amen". Te, z wyglądu okrutne słowa, dotarły jednak do celu: zaczęłam myśleć. O tym, co tak na prawdę mogłabym zrobić, by im pomóc? Finansowo nie potrafię nic. Zaczęłam szukać stron, na których oferuje się różnoraka pomoc. Charytatywne aukcje internetowe, przetłumaczenie i rozsyłanie apeli, nawet proste klikanie w strony sponsorów. Z tym ostatnim jest najprościej. Mogę też robić tłumaczenia na rosyjski, białoruski, ewentualnie ukraiński. Najlepiej by mi szło szycie i dzierganie na aukcję, ale czego? Gdyż nawet to, co już mam zrobione, nie potrafię sprzedać. A dzisiaj wpadł mi w oko nowy post Ady . I pomyślałam, że zabawki - to akurat to, czego potrzebuję. Jeśli nawet nie sprzedadzą się, to może umilą trudne chwile jakiemuś dzieciątku. A Wy jak myślicie? Zdecydowałam się zacząć już od jutra. Nie wiem, może u mnie z tego wszystkiego po prostu już dach jedzie...
Już widzę sarkastyczne miny niektórych niedowiarków: rozpisała się tu, wychwalając się swoimi zamiarami, by wszyscy chwalili ją na przebój. Ani trochę! Cała ta pisanina ma tak na prawdę trzy cele. Po pierwsze: mam nadzieję, ze wiadome Wam zamiary zmobilizują mnie bardziej, niż wewnętrzne postanowienia. Po drugie: wielu z Was ma na co dzień do czynienia z takimi problemami. Może któraś będzie wiedziała, czym konkretnie, w konkretnej sytuacji mogę pomóc. I po trzecie: może ten wpis zmobilizuje nie tylko mnie, a jeszcze i którąś z Was. Ile w Polsce mieszkańców? 10 milionów, jak się nie mylę. Jeśli by każdy dał TYLKO 1 ZŁOTÓWKĘ! Jaka fantastyczna kwota by się uzbierała! Wiem, wiem... przelewanie z pustego w porożnie, jak u nas się mówi. Tyle już o tym mówiono, że uszy poocierało.
Aha, i jeszcze jedno. Mam dużo małych ubranek, rozmiary od 56 do 74. Mój synek zbyt szybko z nich wyrósł, więc nie są bardzo zniszczone. Część muszę zostawić (nie napiszę na razie, po co), a część mogłabym przesłać. Wyślę na swój koszt, ale komuś, kto NA PRAWDĘ potrzebuje.
No, to już wypłakałam się Wam w kamizelki :). I wiecie co? Trochę mi ulżyło. Głupia jestem, tak?
Teraz trochę o życiu naszym codziennym. Mamy już prawie dwa ząbki! Prawie, bo jeden już gryzie :), a drugi jeszcze tylko się wyrzyna. Lubimy popukać ząbkiem o łyżeczkę, zacisnąć ja tak, że mama nie może wyrwać z buźki :) Bawimy się w taki sposób. To była najważniejsza wiadomość, którą miałam do powiedzenia. Ale w ciągu dwóch dni nie mogłam skończyć posta, bo ząbkowanie szło dość marudnie, i tylko mama mogła pocieszyć dziecię w tym ciężkim przeżyciu :):):) Próbujemy różne zupki i soczki, opaplając się przy tym po same uszy :)
Z kuchennych wyczynów w tym czasie nie miałam nic oprócz niewiarygodnej (jak dla mnie) ilości pierniczków:
Wszystkie były polukrowane, ale zapomniałam o zdjęciach. Znikły w niecałe dwa dni. Jeszcze powstały cztery choinki: dwie dla wnuków sąsiadki i jedna dla siostrzenicy męża, którą to odwiedziliśmy w pierwszy dzień Świąt. Czwarta zaginęła gdzieś tam samo, gdzie i pozostałe pierniczki :) Dwóch zrobionych wcześnie nie pozwoliła skonsumować sąsiadka. Przyniosła małe przezroczyste pudełko, po jakimś sztucznym kwiatku chyba, i kazała ich tam zamknąć, by doczekały się kolejnych Świąt. Śmieszna jest :) Choinki może i wytrzymają, a moje chłopaki? Nie byłabym taka pewna :):)
No i kolejna dobra wiadomość: doczekaliśmy się w końcu zimy:
Teraz śniegu już dużo więcej. I całkiem zimowy mróz. Drogi trudne. A jeździć teraz trzeba dwa razy dziennie po 50km po leśnych rozdziarbanych drogach. Ostatni rok ja dość mało jeździłam i czuję się za kierownicą wcale nie tak pewnie, jak kiedyś. Czy to już się starzeję?
No dobra, dość już na dziś. Dużo mam jeszcze do napisania, ale nie dziś, nie w TYM poście. Przepraszam za to wywracanie duszy i dziękuję za to, że przeczytaliście do końca. Mam nadzieję, że humor mi się poprawi i kolejny post będzie bardziej optymistyczny.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę miłego przedweekendu :)
Luda.
Ale w Świętach chodzi chyba właśnie o tę miłość. A więc to co najważniejsze dałaś swoim bliskim i to pewnie w ilościach ogromnych:) Do galerii trzeba się czasami dobijać. I niestety teraz to jest trochę tak, że trzeba robić cuda na kiju.
OdpowiedzUsuńJa w przesądy nie wierzę. I mam nadzieję, że za rok o tej porze będziesz mogła napisać, że to był dobry rok. Tego Ci życzę:)
A pomaganie innym to żaden wstyd. I warto o tym pisać.
Mam nadzieję, że uda Ci się wyjść na prostą. Będę trzymać kciuki:)
Wspaniała jesteś!! Wiesz o tym? Podziwiam Cię całym sercem. Pomóc nijak nie potrafię chociaż wiesz, że chciałabym, dlatego tylko mocno przytulam i razem z Tobą czekam na to lepsze, które musi nadejść. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń...po nocy przychodzi dzień...,...po burzy przychodzi tęcza...A szczęśliwe dzieci,to brudne dzieci:) Pozdrawiam i ściskam Wiola
OdpowiedzUsuńWitam Cię! Mama na imię Ela. Tak jak Ty jestem z Podlasia. Bardzo często do Ciebie zaglądam, ale pierwszy raz odważam się coś napisać :-) Każdy twój wpis emanuje ciepłem i dobrocią. Twoje robótki są naprawdę piękne i inspirujące. W Polsce mieszka chyba teraz ok. 38 mln ludzi, żeby każdy miał choć w połowie tak dobre serce jak Ty to z pewnością żyło by się nam wszystkim dużo lepiej. Pozdrawiam gorąco i wysyłam wiele ciepłych myśli :-)
OdpowiedzUsuńLudo, jesteś bardzo ciepłą i wrażliwą osobą. Mam dużo do czynienia z ludźmi, bo jestem nauczycielką i powiem jedno, tam gdzie jest miłość tam mieszka szczęście nawet gdy z finansami krucho. Nie napiszę wszystkiego co czuję, bo mój komentarz byłby tak długi jak Twój post, ale może kiedyś się spotkamy i porozmawiamy. Pozdrawiam cieplutko. Ania:)
OdpowiedzUsuńTo gratuluję ząbków :)
OdpowiedzUsuńTydzień temu przez to samo przechodziłam ... tylko mojemu synkowi w jednym dniu dwa ząbki wyszły i na dodatek był to piątek 13 i moje urodziny, więc maluszek wiedział kiedy mamusi zrobić niespodziankę. Pozdrawiamy !
Ludka, dajesz swoim dzieciom więcej niz niejeden rodzic, pieniądze dzisiaj są, jutro ich nie ma, wiem to, a miłość, czułość opieka, one są najwazniejsze i ich nie może zabraknąć. Ciesz się swoimi dziećmi, że zdrowe, że Maluch rosnie i zabkuje, nie myśl o smutkach. Pomysł z zabawkami świetny spróbuj, a nuż się uda. Przesyłam Ci mos serdeczności i nie daj się smutkom, w rodzinie siła, a mąż ma rację, nie weźmiesz na barki wszystkich nieszczęść tego świata, po prostu ich nie udźwigniesz.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTak, tak - mam troszkę podobnie, święta skromne i też miałam po nich mały dołek związany z finansami i z tym, że maluchom nie dałam takich prezentów jak bym chciała, ale ważne, że byliśmy zdrowi :) Mojemu najmłodszemu tez ząbki idą (teraz już przedtrzonowe). Pomysł z zabawkami naprawdę dobry :) Nawet jeśli się nie sprzedadzą to obdarowane dziecko odpłaci zawsze najwspanialszą monetą - swoim uśmiechem :) Ja zamałe ciuszki oddaję do ośrodka interwencji kryzysowej, który mam w pobliżu - tam są kobiety, które musiały opuścić swoje domy (a właściwie z nich uciec), przychodzą też osoby , których nie stać nawet na kupowanie w lumpeksie. Całego świata nie zbawimy, ale drobnymi gestami czynimy życie innych lepszym.
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia i optymizmu :)
Ludoczka, proszę przestań myśleć w taki sposób ty robisz bardzo dużo dla swoich bliskich miłość jaką wyniosło się z domu to jest to co się pamięta całe życie i później można dalej przekazać. Przyjęło się u nas, że wyznacznikiem zadowolenia jest to co posiadamy materialnego ale ile w tym prawdy? Sama wiesz - to jak z zabawkami dla naszych maluchów - chciałybyśmy im kupić te wszystkie reklamowane a dzieciaczki i tak najlepiej bawią się zwykłymi klockami albo garnkiem i drewnianą łyżką:). Nabierz więcej optymizmu (bo depresja Ciebie dopadnie). Początek roku zawsze goły i trudny (dziury w rodzinnym budżecie u mnie też są zawsze w tym czasie) ale pomyśl maluszek zdrowy mąż i rodzina wspierają dni coraz dłuższe - będzie dobrze. Pozdrawiam cieplutko i czekam na dalsze wpisy choć chyba czasu brak (te maluchy).
OdpowiedzUsuńLudko, masz złote serce, ale powinnaś posłuchać męża i nie czytać za dużo. Wielu rzeczy nie zmienisz, a tylko będziesz się gryźć. Problemy finansowe zna pewnie większość z nas, ale z własnego doświadczenia wiem, że dzięki temu rodzina trzyma się blisko, bo trudności łączę ludzi mocniej niż chwile szczęścia i dostatku. Wtedy właśnie okazuje się, że możecie na siebie liczyć. A na ludzkie cierpienie trudno patrzeć, zwłaszcza na cierpienie maleńkich dzieci, ale nie możesz się poddać smutkowi. Ciesz się swoim maleństwem i uśmiechaj jak najczęściej, bo masz to co w życiu najważniejsze - rodzinę.
OdpowiedzUsuńLudka zatem życzę lepszego nastroju!!!
OdpowiedzUsuńJa nie czytam o takich dramatach bo spać potem nie mogę:(
A pierniczki profesjonalne dosłownie!