Mgła... Pierwsza w tym roku... I to taka, że domu sąsiadów nie widać. Jesień już. Jakoś do tej pory nie chciało się wierzyć, że już jesień.
No to witam wszystkich z zacisza podlaskiej wsi.
Namyśliłam się w końcu. Dawno już "zaczynałam" i a nijak nie mogłam zacząć. Totalny brak czasu. Jak by to teraz mam go więcej! Ha! Szperałam po cudzych blogach i zazdrościłam cholernie, że ktoś ma czas na takie coś. Ale niedawno trafiłam na blogi Green Canoe, Magody, Ushii, Janeczkowo i się zdecydowałam. Dziewczyny na pewno nie mają czasu więcej, niż ja, a jednak... Ale ich wpisy zachęciły mnie nie tylko do pisania bloga. Zawsze podziwiałam tych, kto ma odwagę utrzymywać takie domy, jak u nich: jasne, czyste, i powiedzmy tak - kreatywne. Podziwiałam i znów zazdrościłam, bo u mnie tak nie wychodzi. Białe mebli u mnie? Ha! Do pierwszych much. A tych u nas - plaga egipska! Wystarczy tygodnia, a wszystko wygląda, jak stadko biedronek w baaardzo zaawansowanym wieku. Gospodarstwo, bliskość zwierząt - nic na to. Wszystkie środki, w tym i dwuskładnikowe, dają tylko ten efekt, że muszę zmywać jeszcze i ich :( No i kurz. Dookoła orne pola. Moje życie, oprócz gospodarki, ogrodu, folii i pomagania mężowi w zakładzie - to ciągłe zmywanie i wycieranie tych właśnie skutków ubocznych pięknego życia na wsi :) Ale mniej o to...
Zainspirowały mnie dziewczyny jeszcze do jednego działania, którego miałam nie podejmować. A mianowicie, do małego, kosmetycznego remontu domu. Budynek, w którym mieszkamy, ponad 25 lat stał nieogrzewany. Po tym, jak zaczęliśmy go ogrzewać, a szczególnie po wykonaniu elewacji sczerniały wszystkie sufity, a nawet częściowo ściany. Z sufitów kapało, powietrze w domu było wilgotne, zaciągało pleśnią. Musieliśmy w trybie natychmiastowym ocieplać poddasze. Wilgoć to powstrzymało, grzyb, dzięki Bogu się nie zasiedlił, sufity wyschły, ale, niestety, zostały czarne. No, prawie czarne. Budowlance straszyli nas ogromem robót, że trzeba zdzierać wszystko do tynku. Ale po ostatnim wysiłku finansowym nie stać nas było jeszcze i na taki remont. Więc zostało wszystko czekać na lepsze czasy. Staraniami ekologów w tym roku zostaliśmy praktycznie bez pracy, czytaj - bez dochodu. Sufity wciąż czekali. Potem ciąża, było już nie do sufitów. Ale za to znalazłam czas na szperanie w internecie i odkryłam dla siebie wyżej wymienione strony. Dziewczyny wszystko robiły same i na wszystko starczyło im czasu. Muszę powiedzieć, że też nie jestem bezręką i bezmózgą :) Dużo czego mogę zrobić sama, w tym i remont, ale cekolować się boję, więc nie myślałam nawet o tym, by zdzierać stary cekol. Ale widok domów dziewczyn doprowadził mnie do szaleństwa =)) i zdecydowałam się jeśli nie zdzierać całego tego modernizmu sufitowego, to chociaż go ukryć. Farba zabezpieczająca, dwie warstwy Śnieżki - i pierwszy pokój gotów. Niestety, nie pomyślałam o tym, by uwiecznić to, co było przed, więc nie mam z czym porównać. Ale pozostałe pokoje są w gorszym stanie, to w przyszłości pokażę, na co się rzuciłam.
Jestem bardzo zdolna (ha-ha-ha!), ale strasznie niezorganizowana. Mam napoleońskie plany, rzucam się na wszystko na raz, a w wyniku mało co zdążam. Urodziny Małego Księcia dały, chyba, niezłego kopa. Chcę jeszcze więcej, a że Księciunio nie daję na to możliwości, to muszę działać z forsażem.
Przepraszam Green Canoe, nie chciałam kopiować Twojego zdjęcia. Po prostu uwielbiam taki widok! Moje starsze dzieci też mają takie zdjęcia, a najmłodsze ze starszych ma już 16(!) lat. Ale wrócę do mgły... Jesień zagościła u mnie na poważnie. W ostatnim tygodniu dużo wekowałam. Że grzybów w tym roku u nas nie było, to duże zejście miały opieńki. Aleś wysypało ich w puszczy po ostatnich deszczach! Mąż, jadąc z pracy, przytargał mi dużyzne torby tych darów lasu. I to cztery razy :( Myślałam, że wszy mnie zjedzą przy tych grzybkach. Zbierać uwielbiam! Konserwować też. Jeść - nie specjalnie. Ale przebierać! A że muszę to zrobić bardzo dokładnie, by nie zostawić ani proteinku, ani listeczka, ani jednego kołnieżyka - to zajmuje mi to dziubanie zwyczajnie kilka godzin. A że przy tym bardzo "pomaga" Książe - to i prawie całą noc. Oj tam, oj tam... Za to moja połówka ma na całą zimę wyżerkę! On może jeść grzyby trzy razy dziennie, siedem dni w tygodniu. A że sasługuje na odrobinę wysiłku, to się staram. A jeszcze zrobiłam kilka rodzajów naleweczek (dzięki Green Canoe!), syropów i dżemików. Niestety, nie miałam czasu (to już: dzięki Książu!), żeby przyozdobić słoiczki, to są po prostu... wiejsko słoikowe i butelkowe.
Nalewka z aronii z wiśniowymi liśćmi:
Nalewka z aronii z wiśniowymi liśćmi:
Syrop z aronii (też z wiśniowymi liśćmi):
Nalewka z winogronowo-wiśniowa (z liśćmi, oczywiście, bo gdzie teraz wziąć wiśnie?)
Grzybki, grzybki i jeszcze raz grzybki! Sałatka i marynowane:Te żółte kwiaty przy butelkach to topinambur. Tak, tak, ten dla cukrzyków. Pięknie kwitł tej jesieni.
To żółte z prawa to suszone płatki nagietka.
No i na koniec kilka lesiennych zdjęć z dzisiejszego spacerku z synkiem:
Więcej zdjęć ze spacerku i z mojego ogródka można znaleźć tu: http://darakw.moifoto.ru/136155
No to będę się żegnać. I tak was chyba zanudziłam.To znaczy, tych, kto dotrwał do końca.
Z najlepszymi życzeniami w ten pochmurny dzień Dara.
Serdecznie witam w blogowym światku i dużo sił i optymizmu życzę. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńWitaj!!!
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy!!!
J też przyleciałam się przywitać nową koleżankę i czekam na jakieś zdjęcia robótkowe ,pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńUściski wielkie! I mocno trzymam kciuki za kreatywne blogowanie:)Bardzo dobrze, że się odważyłaś, wiem ile czasu ma kobieta gdy w domu malutki smyk - stąd wielkie wyrazy uznania. BRAWO:)
OdpowiedzUsuńI brawo za sufity. Jak mawiają, nie od razu Kraków zbudowano - krok po kroczku i dasz radę:)
Wygilaj Księcia ode mnie w stópki i serdecznie Was pozdrawiam. Asia:)
witaj, dotarlam przez blog Janeczki , a teraz z niecierpliwoscia wygladac bede jak pojawia sie robótkowe wzmianki i zdjecia
OdpowiedzUsuńzapraszam w swoje skromne progi
www.szydelkowekoronki.blog.onet.pl pozdrawiam TUE_
Witaj i powodzenia!
OdpowiedzUsuńCzas na przyjemności zawsze się znajdzie, choćby kosztem snu:-)
Nie wiedziałam, że topinambur tak pięknie kwitnie. Kiedyś zbierałam bulwy, które są przysmakiem dzików ale nigdy nie widziałam kwiatów:-)
Ucałuj stopale i jeszcze raz powodzeni!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTo może i od siebie dodam coś.. Życzę przyjemnego, satysfakcjonującego i udanego blogowania =]
OdpowiedzUsuńOd siebie może dodam jedną praktyczną rzecz, taki life-cheat [naleśniki w butelce]. Sposób sprawdzony ;]
http://adska.jogger.pl/2011/10/11/prosty-ynformatyczny-sposob-na-nalesniki-w-butelce/
Buzi-buzi, Mamczik :*
Rany jaka Ty jesteś pracowita Ludziu. Grzybki prezentują się smakowicie. Cieszę się, ze założyłaś bloga ,będzie można podziwiać Twoje piękne zdjęcia, szczególnie lubię te na ktorych są kwiaty i natura. pozdrawiam i nie zapomnij o nas blogujących lalkarzach.
OdpowiedzUsuńJa również robie duzo przetworów , nalewk z aroni i soczki to u mnie zimowa podstawa;) Widzę ,że używasz starych butelek, może wiesz gdzie można kupić uszczelki do nich ?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplo
Gratuluję bloga :-D
OdpowiedzUsuńUhm... też miałam o uszczelki zapytać :-)
I narobiłaś mi ochoty na grzybki :-)
i... dlaczego mój topinambur nigdy nie kwitł?
Przeczytałam od deski do deski... witam serdecznie i z podziwem pracowitą koleżankę i ślicznego Księcia przytulam mocno :-)
OdpowiedzUsuńCudowny Twój blog. Dziś przeczytałam do końca (tudzież: do początku :) ) wszystkie wpisy. Tak mnie wciągło :) Pozdrawiam, Boniffacy.
OdpowiedzUsuńboniffacy.blogspot.com