Obserwatorzy

czwartek, 4 lipca 2019

Jagody, jagódki...

 

   Witajcie Kochani!

   W moim życiu i życiu mojej rodziny nadszedł czas dużych zmian. Uczę się odganiać od siebie ciężkie, gorzkie wspomnienia i pamiętać tylko te najlepsze. Jak wspominam o swoim Janku, to rzadko płaczę. Częściej uśmiecham się. Bo ten człowiek dał mi tyle szczęścia, tyle radości, że muszę to jemu odwzajemnić (jak ni dziwnie to zabrzmi). Mimo przykrych, gorzkich, cholernie bolących przeżyć z ostatnich lat, nadal chcę żyć, chcę działać, żeby zrealizować jak najwięcej tego, o czym MY marzyliśmy, co planowaliśmy. To już nie będzie to samo, jasne, ale... jestem mu to winna.
   Trochę trudne mam zadanie :) Wiadomo, jak to jest, jak człowiek pracuje. Godziny pracy mam, niestety, nie zbyt wygodne, bo ani z rana czegoś większego zrobić nie da się, ani tym bardziej wieczorem, bo wracam po 20-tej. Dlatego pierwsze, co zaplanowałam zrobić, czyli całkowite przemeblowanie sypialni, zajęło mi prawie... dwa miesiące :) Tu muszę zauważyć, że sypialnia była jednocześnie i moją pracownią, i ogrom pudeł z materiałami, włóczkami, półfabrykatami, farbami zajmowało mi wszystkie możliwe zakątki pokoju. Pracownie chcę sobie zrobić w piwnicy, w pokoju, gdzie stoją regały ze słoikami. Trochę może nie zbyt udane tło... chociaż... Wszystko zależy od sposobu aranżacji. Plany u mnie, jak u Napoleona, a jak tam wyjdzie z realizacją?... Oby nie tak, jak u niego :D
   No więc... Całkowita przeprowadzka na dół na pewno nie szybko nastąpi. Bo teraz każdą wolną chwilę muszę spędzać w ogródku. A to pielenie, a to podwiązywanie, a to przycinanie... No i już sezon przetworów się zaczął. Truskawek było tylko co sobie zjeść.


Z początku wiosenny przymrozek kwiaty zmarnował, potem te okropne upały i susza. Śliw i wiśni/czereśni tez praktycznie nie ma - po przymrozku pod drzewami były dywany z drobnych owocków. Było bardzo dużo białej morwy, bo ona wypuszcza listki i kwiaty późno, więc przymrozki jej nie straszne. Ale później upału sprawiły, że dojrzewające jagody zasychały wprost na gałęziach, i spadały już suche. No, od razu do herbatki :) Tylko weź Ty je wyzbieraj z trawy! Tylko kiedy je zbierać? Ja już nie potrafię spać po 3-4 godziny dziennie :) Chyba wyczerpałam limit takich możliwości :) Chociaż... Czasem myślę: a po co mi to? W piwnicy stoi jeszcze ze 300 litrów różnych przetworów. Moje robaki nie zbyt na słoiki się rzucają. Chyba że na ogórki. A my z mamą we dwie ile możemy zjeść? No ale ta wsiowa "żaba" dusi: tyle owoców, i nic z nimi nie zrobić? Karygodne!!! :) Taka walka wewnętrzna ;) I jak myślicie, która strona zwycięży? :D A no właśnie... ;)
   Przyszła kolej malin, różnych porzeczek i borówek. Te białe i część czerwonych to dzisiejsze poranne zbiory. Druga część czerwonej i czarna została na jutro.
 




   Jabłek nie jest dużo, bo kwitnienie akurat na przymrozki przypadło, ale na tych drzewach, co kwitły później, szczególnie na młodych, trochę jest. Nam starczy :)


   Jeżyny będą. Oby tylko nie wysuszyło! Bo rosną dość daleko od studni, żadnego węża tam nie starczy. A w wiadrach tyle nie naciągasz się. W zeszłym roku prawie wszystkie wyschły, nie dojrzewając. A bardzo je lubię. Szczególnie dzęm z jeżyn z gruszkami. Pycha!


   Czarny bez. Teraz cały zostawiłam na jagody. Kwiatów nie zbierałam. Po pierwsze, były akurat straszne upały, i ja prawie nie funkcjonowałam. A po drugie, mam syrop jeszcze z poprzedniego roku.


   Trochę o ogródku. Nadal stosuję ściółkowanie wszystkich możliwych powierzchni na grządkach, a nawet pod krzakami. Widzę, że dość dobrze rośliny odzywają się na ten zabieg. Pod ściółką ziemia dłużej zachowuje wilgoć i nie tak w upały nagrzewa się. Na przykład, borówki zachowały prawie wszystkie zawiązane owoce, a w zeszłym roku po upałach prawie wszystkie zrzuciły. Żadnej zmiany nie było, oprócz tej ściółki. Więc śmiem myśleć, że to właśnie dlatego.
   Znalazłam sposób i na swoje wycięte berberysy. Rosły na klombie, gdzie nie da się wykopać ich korzeni, żeby nie uszkodzić róż. I ich odrosty mnie po prostu zamęczyły! No to postanowiłam nasypać nad nimi kopczyki ze świeżo ściętej trawy. I wiecie co? Wypaliła! Nie za raz, oczywiście. Jak tylko widziałam, że temperatura w kopczyku spada, czyli trawa już przefermentowała, to usuwałam ją i nasypywałam świeżej. Jak na razie, jest czysto. Jak na długo - zobaczymy. Wszystko poznaję w eksperymentach i próbach, własnie tak zdobywam swoje doświadczenia. Sporo podczytuję i podpatruję u Rosjanek, szczególnie tych, co mieszkają na północy i w Syberii, bo to własnie do tych warunków najbardziej pasuje moje Wygwizdowo :) Coś próbuję, coś zastosowuję. Coś wychodzi, coś nie... Ale bardzo lubię takie eksperymenty, jak w ogrodzie, tak i w kuchni.

   Tak, teraz o kuchni :) W tym roku zdecydowałam się oddać przewagę mrożeniu. Zakupiłam sobie woreczki strunowe w kilku rozmiarach, i wszystko od razu porcjuję. Zamrażarkę mam dużą, kupioną kiedyś specjalnie do świniobić. Teraz to już po ptokach... Ale nie mam zamiaru jej wyłączać, znajdę zastosowanie ;) Z początku rozsypuję wszystko cienką warstwą na tacy/blasze i do zamrażarki. Długo tak nie trzymam, bo im więcej surowiec tak leży, tym więcej narasta na nim lodowej glazury. Jak na rybie w sklepie :) Więc, jak tylko surowiec zamrozi się, od razu pakuję go do woreczków, starając się, żeby w nich zostało jak najmniej powietrza. Mam, co prawda, zgrzewarkę próżniową, I czasem z niej również korzystam. Zależy, jakie mam porcję.
   Zamroziłam już w taki sposób sporo szczypiorku, cebulki, strzałki cebuli, czosnku i koperku, groszek cukrowy w strąkach. Sporo zawekowałam szczawiu. O nowych sposobach na te przetwory napiszę w kolejnym poście. No natka koperku, oczywiście. Truskawek trochę. Nasuszyłam sporo oregano, melisy, mięty i majeranku. Narobiłam kostek lodowych z ziołami. O tym też kolejny raz...
   Mam w ogródku dwie odmiany mięty. Nie pytajcie mnie tylko, które to! Nie wiem! :) Tyle ich jest! I cytrynowa, i czekoladowa, i jabłkowa, i pomarańczowa... U mnie obie - po prostu miętowe :D



   Podczas upałów sporo robiłam kwasu chlebowego, a tak że chłodników na jego bazie. Jak temperatura sięga 37 stopni w cieniu, to taki kwas/chłodniczek z lodówki to samo to!


   No, to na dziś chyba starczy :) Nie będę Was więcej męczyć. Bo i tak syn mówi, że moje posty to taśmowce, które mało komu starczy cierpliwości doczytać do końca :)
   Miłego Wam! I do skorego!

   Pa!

8 komentarzy:

  1. Pięknie się to czyta, pozdrawiam. Pani Ludmiła zawsze do przodu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo lubię Twoje tasiemce, przyjemnie się je czyta.:) Podziwiam ile działasz, ile masz energii... Pozdrawiam i czekam na kolejne posty.:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Też lubię czytać Twoje posty, właśnie takie najbardziej- długie i o codziennym życiu. A może podałabyś Twój przepis na taki kwas chlebowy ? W mojej okolicy to pełna egzotyka, a pamiętam, że kiedyś próbowałam i bardzo mi smakował. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pani Ludmiło, przesyłam Pani ciepłe słowa i ciepłe myśli. Oby ciężki czas, który za Panią, dał siłę i doświadczenie potrzebne do walki z codziennymi trudnościami.
    Mnie cieszy każdy Pani wpis, a zwłaszcza te najdłuższe, pisze Pani pięknym, jedynym w swoim rodzaju językiem. Serdecznie Panią i Rodzinę pozdrawiam, Jolanta Wnykowicz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Pani serdecznie za takie słowa!
      Pochodzę z Białorusi i, mimo tych 15 lat pobytu w Polsce, ta wschodnia stylistyka mowy przebija się :)
      Ciepło Panią z rodziną pozdrawiam, i mam nadzieję, że pokaże jeszcze dużo ciekawego.

      Usuń

Dziękuję za każde słowo! Cieszę się, że jesteście ze mną.