Obserwatorzy

sobota, 6 lipca 2019

Kwas chlebowy, susz owocowy i mrożonki...


   Witajcie Kochani.
   I tak, jak obiecałam, dziś o mrożonkach. Jakoś tak u mnie zawsze wychodzi, że jak zaczynają rosnąć ogórki, to już nie ma kopru. Mój jest samosiejem, kiełkuje wczesną wiosną i pod koniec czerwca zostaje po nim tylko wspomnienie... w postaci mrożonej natki i suszonego "badyla". To suszone jest właściwie bardzo dobre, bo ma wspaniały aromat i świetnie wzmacnia smak konserwowanych ogórków. Tylko że ja mam wieczny problem z suszeniem. Bo zazwyczaj, jak zaczynam suszyć, to na dworze pada, i nawet wiata nie ratuje, susz schnie długo i otrzymuje "w prezencie" trawiasty posmak. Nie zawsze, ale tak bywa. No i samo suszenie, przy moim zapominalstwie, to nie najlepszy sposób... W tym roku postanowiłam "badyle" wraz z "parasolkami" po prostu zamrozić. Pokroiłam do woreczków strunowych i do zamrażarki. To samo zrobiłam ze strzałkami czosnku.


   Zawsze wykorzystywałam je do kiszenia/marynowania ogórków. bo ząbków szkoda, jeszcze niedojrzałe, a strzałki są bardzo aromatyczne. Więc czemu nie? W pewnym momencie chciałam je zmielić i zamrozić w kosteczkach, żeby potem dodawać do dań jako przyprawę. Tak właśnie zrobiłam z cebulą. Miałam na grządkach trochę dymki, posadzonej wiosną na szczypior. Piórka  i białe końcówki pokroiłam i popakowałam oddzielnie. biała cebulka będzie do podsmażania do zup i sosów. A zielony szczypiorek - no, jako zielony szczypiorek :) Natomiast strzałki cebuli i części "pomiędzy" szczypiorem a główkami zmieliłam i zamroziłam w sylikonowych foremkach na babeczki.



   Trzeba do zupy, sosu albo tych że czebureków - bierzesz sobie kostkę-dwie-trzy i po sprawie. Szybko i wygodnie :)
   Muszę przyznać, że ja taka w ogóle jakaś wygodniarska się zrobiłam. Staram się znaleźć takie rozwiązania, które potem zaoszczędzą kupę czasu. Dziś zmarnuję dzień na gotowanie i marynowanie buraków, albo na obieranie, tarkowanie i zamrażanie marchewki, a potem już nie trzeba będzie za każdym razem gotować, tarkować, zmywać naczyń i td. No pomyślcie: tarkę, garnek i miski umyje się tylko raz, zamiast jakich 20-30 w ciągu zimy. A i myśleć nie trzeba, jak to te buraki/marchewki przechować w mojej suchej i ciepłej piwnicy. Zazwyczaj po tygodniu już robią się, jak gąbka. Nie mówię już o gazie. Ile go wypalisz, gotując 2 godz. duży gar, albo 20 razy po 2 godziny w małych garnuszkach. No, taka wsiowa podstawowa matematyka :)
   Co jeszcze nowego robię w tym roku... Praktycznie nie robiłam i nie będę robić dżemów. Jest ich ogrom jeszcze z poprzednich lat! Jagody wyciskam na wolnoobrotowej wyciskarce i wekuję soki z miąższem. Natomiast to, co pozostaje, prawie suche, dosuszam i pakuję do woreczków. Będzie jako smakowy dodatek do herbatek. Bo, na przykład, liść maliny, mimo swoich walorów witaminowych i mikroelementowych :) jest praktycznie bez smaku. I te dodatki będą tu jak znalazł. Albo pokrzywa. Ma dość specyficzny smak, nie każdemu on odpowiada. Z takimi dodatkami na pewno będzie smaczniejsza. Tu też stosuję jeden mały chwyt. Każdy susz, szczególnie owocowy, po zapakowaniu do woreczków, wkładam na dzień-dwa do zamrażarki. Teraz jest sezon na muszki, meszki i muchy, które podczas suszenia mogą odłożyć swoje "geny" w suszu, i po jakimś czasie w woreczku zamiast suszu będzie sama czysta proteina :) Właśnie żeby temu zapobiec i wkładam susz do zamrażarki. Wtedy już nie ma żadnych szans, że z jajeczek wyklują się larwy. Ten sam zabieg stosuję również do grochu, fasoli i orzechów (to akurat przeciw strąkowcu bobowemu i molom spożywczym). Jeśli, oczywiście, to nie są nasiona, które przeznaczone są do wysiewu na wiosnę. Chociaż, orzechów to nie dotyczy. One spokojnie leżą sobie przez zimę na ziemi i na wiosnę kiełkują. Ale te mole to moje utrapienie od kilku lat. Wysuszone orzechy włoskie pękają, i wystarczy jednej wścibskiej molki, która odłoży w szparę jajeczka, by po tygodniu było ich w domu, jak śniegu.

   A teraz podam swój przepis na

Kwas chlebowy

   Potrzebny jest żytni chleb. Nie łatwo go teraz znaleźć, wszędzie mieszany. Z nim też robiłam, ale smak już jest delikatnie inny, chociaż kwas na nim tez znika w moment :) I tak, mały bochenek chleba kroje na kosteczki i suszę w piekarniku. Przy 100 st. jest to mniej więcej około pół godziny. Jeśli chce się mieć bardziej wyrazisty smak chleba i intensywny kolor, to trzeba mocniej podgrzać, do złocistego (brązowego) koloru.


   Tych kostek mi starcza na trzy pięciolitrowe słoiki nastawu. Jeśli pojemniki są mniejsze, to ilość chleba trzeba zmniejszyć. Średnio mała garść na litr. Wsypać trochę cukru, średnio łyżka na litr. Ale to trzeba będzie eksperymentować. Ktoś lubi bardziej słodkie, ktoś mniej. Jeśli na kwasie mam zamiar zrobić chłodnik, do cukru daję jeszcze mniej. Chleb zalewam wrzątkiem, nie dolewając do samego wierzchu ze dwa cm. Jeśli naczynia są szklane, to warto podłożyć pod spód ostrze noża albo uchwyt łyżki/widelca, coś płaskiego metalowego, żeby szkło nie pękło. Zamykam, żeby owady nie przedostały się, i zostawiam tak na noc, albo dzień, czyli na 12-15 godzin. Teraz trzeba dodać zakwas. Od razu go nie miałam, więc rozpuściłam odrobinę drożdży w ciepłej wodzie i wlałam do słoika. Teraz już dodaję nie drożdże, tylko ten chleb, który pozostał mi po przecedzaniu kwasu z poprzedniego nastawu. Łyżki na litr wystarczy w zupełności. Po dodaniu drożdży po kolejnych 10-12 godzinach można przecedzać. Ja wkładam do sitka czystą ściereczkę i wylewam zawartość słoika. Wyciskam delikatnie i wkładam do słoika na przechowanie. To i jest zakwas na kolejny raz. Czysty płyn (zazwyczaj on jest mętny, ale tak ma być) przelewam do butelek, wrzucam po kilka rodzynek, zakręcam i do lodówki. Na jutro można pić. W lodówce może stać nawet kilka tygodni. Warto czas od czasu sprawdzić, czy nie mocno rozpiera butelkę. ewentualnie wypuścić gaz. Chociaż ja z tym problemu nie miałam.
   Pokażę jeszcze galaretkę z agrestu. Trochę zielonego, pozostały czerwony. Nigdy jeszcze jej nie robiłam, bo mój Janek zjadał go zawsze na bieżąco, wprost z gałązek  :)


 
   Muszę zaznaczyć, że cały był zebrany przez Eliasza, póki ja byłam w pracy. Babcia obrała z szypułek, a mamusia w nocy dokończyła proces :)

   Chcę serdecznie podziękować Wam dziewczyny za tak miłe słowa pod poprzednimi postami! Balsam na serce czytać takie komentarze!

   Do skorego!

   Pa!

czwartek, 4 lipca 2019

Jagody, jagódki...

 

   Witajcie Kochani!

   W moim życiu i życiu mojej rodziny nadszedł czas dużych zmian. Uczę się odganiać od siebie ciężkie, gorzkie wspomnienia i pamiętać tylko te najlepsze. Jak wspominam o swoim Janku, to rzadko płaczę. Częściej uśmiecham się. Bo ten człowiek dał mi tyle szczęścia, tyle radości, że muszę to jemu odwzajemnić (jak ni dziwnie to zabrzmi). Mimo przykrych, gorzkich, cholernie bolących przeżyć z ostatnich lat, nadal chcę żyć, chcę działać, żeby zrealizować jak najwięcej tego, o czym MY marzyliśmy, co planowaliśmy. To już nie będzie to samo, jasne, ale... jestem mu to winna.
   Trochę trudne mam zadanie :) Wiadomo, jak to jest, jak człowiek pracuje. Godziny pracy mam, niestety, nie zbyt wygodne, bo ani z rana czegoś większego zrobić nie da się, ani tym bardziej wieczorem, bo wracam po 20-tej. Dlatego pierwsze, co zaplanowałam zrobić, czyli całkowite przemeblowanie sypialni, zajęło mi prawie... dwa miesiące :) Tu muszę zauważyć, że sypialnia była jednocześnie i moją pracownią, i ogrom pudeł z materiałami, włóczkami, półfabrykatami, farbami zajmowało mi wszystkie możliwe zakątki pokoju. Pracownie chcę sobie zrobić w piwnicy, w pokoju, gdzie stoją regały ze słoikami. Trochę może nie zbyt udane tło... chociaż... Wszystko zależy od sposobu aranżacji. Plany u mnie, jak u Napoleona, a jak tam wyjdzie z realizacją?... Oby nie tak, jak u niego :D
   No więc... Całkowita przeprowadzka na dół na pewno nie szybko nastąpi. Bo teraz każdą wolną chwilę muszę spędzać w ogródku. A to pielenie, a to podwiązywanie, a to przycinanie... No i już sezon przetworów się zaczął. Truskawek było tylko co sobie zjeść.


Z początku wiosenny przymrozek kwiaty zmarnował, potem te okropne upały i susza. Śliw i wiśni/czereśni tez praktycznie nie ma - po przymrozku pod drzewami były dywany z drobnych owocków. Było bardzo dużo białej morwy, bo ona wypuszcza listki i kwiaty późno, więc przymrozki jej nie straszne. Ale później upału sprawiły, że dojrzewające jagody zasychały wprost na gałęziach, i spadały już suche. No, od razu do herbatki :) Tylko weź Ty je wyzbieraj z trawy! Tylko kiedy je zbierać? Ja już nie potrafię spać po 3-4 godziny dziennie :) Chyba wyczerpałam limit takich możliwości :) Chociaż... Czasem myślę: a po co mi to? W piwnicy stoi jeszcze ze 300 litrów różnych przetworów. Moje robaki nie zbyt na słoiki się rzucają. Chyba że na ogórki. A my z mamą we dwie ile możemy zjeść? No ale ta wsiowa "żaba" dusi: tyle owoców, i nic z nimi nie zrobić? Karygodne!!! :) Taka walka wewnętrzna ;) I jak myślicie, która strona zwycięży? :D A no właśnie... ;)
   Przyszła kolej malin, różnych porzeczek i borówek. Te białe i część czerwonych to dzisiejsze poranne zbiory. Druga część czerwonej i czarna została na jutro.
 




   Jabłek nie jest dużo, bo kwitnienie akurat na przymrozki przypadło, ale na tych drzewach, co kwitły później, szczególnie na młodych, trochę jest. Nam starczy :)


   Jeżyny będą. Oby tylko nie wysuszyło! Bo rosną dość daleko od studni, żadnego węża tam nie starczy. A w wiadrach tyle nie naciągasz się. W zeszłym roku prawie wszystkie wyschły, nie dojrzewając. A bardzo je lubię. Szczególnie dzęm z jeżyn z gruszkami. Pycha!


   Czarny bez. Teraz cały zostawiłam na jagody. Kwiatów nie zbierałam. Po pierwsze, były akurat straszne upały, i ja prawie nie funkcjonowałam. A po drugie, mam syrop jeszcze z poprzedniego roku.


   Trochę o ogródku. Nadal stosuję ściółkowanie wszystkich możliwych powierzchni na grządkach, a nawet pod krzakami. Widzę, że dość dobrze rośliny odzywają się na ten zabieg. Pod ściółką ziemia dłużej zachowuje wilgoć i nie tak w upały nagrzewa się. Na przykład, borówki zachowały prawie wszystkie zawiązane owoce, a w zeszłym roku po upałach prawie wszystkie zrzuciły. Żadnej zmiany nie było, oprócz tej ściółki. Więc śmiem myśleć, że to właśnie dlatego.
   Znalazłam sposób i na swoje wycięte berberysy. Rosły na klombie, gdzie nie da się wykopać ich korzeni, żeby nie uszkodzić róż. I ich odrosty mnie po prostu zamęczyły! No to postanowiłam nasypać nad nimi kopczyki ze świeżo ściętej trawy. I wiecie co? Wypaliła! Nie za raz, oczywiście. Jak tylko widziałam, że temperatura w kopczyku spada, czyli trawa już przefermentowała, to usuwałam ją i nasypywałam świeżej. Jak na razie, jest czysto. Jak na długo - zobaczymy. Wszystko poznaję w eksperymentach i próbach, własnie tak zdobywam swoje doświadczenia. Sporo podczytuję i podpatruję u Rosjanek, szczególnie tych, co mieszkają na północy i w Syberii, bo to własnie do tych warunków najbardziej pasuje moje Wygwizdowo :) Coś próbuję, coś zastosowuję. Coś wychodzi, coś nie... Ale bardzo lubię takie eksperymenty, jak w ogrodzie, tak i w kuchni.

   Tak, teraz o kuchni :) W tym roku zdecydowałam się oddać przewagę mrożeniu. Zakupiłam sobie woreczki strunowe w kilku rozmiarach, i wszystko od razu porcjuję. Zamrażarkę mam dużą, kupioną kiedyś specjalnie do świniobić. Teraz to już po ptokach... Ale nie mam zamiaru jej wyłączać, znajdę zastosowanie ;) Z początku rozsypuję wszystko cienką warstwą na tacy/blasze i do zamrażarki. Długo tak nie trzymam, bo im więcej surowiec tak leży, tym więcej narasta na nim lodowej glazury. Jak na rybie w sklepie :) Więc, jak tylko surowiec zamrozi się, od razu pakuję go do woreczków, starając się, żeby w nich zostało jak najmniej powietrza. Mam, co prawda, zgrzewarkę próżniową, I czasem z niej również korzystam. Zależy, jakie mam porcję.
   Zamroziłam już w taki sposób sporo szczypiorku, cebulki, strzałki cebuli, czosnku i koperku, groszek cukrowy w strąkach. Sporo zawekowałam szczawiu. O nowych sposobach na te przetwory napiszę w kolejnym poście. No natka koperku, oczywiście. Truskawek trochę. Nasuszyłam sporo oregano, melisy, mięty i majeranku. Narobiłam kostek lodowych z ziołami. O tym też kolejny raz...
   Mam w ogródku dwie odmiany mięty. Nie pytajcie mnie tylko, które to! Nie wiem! :) Tyle ich jest! I cytrynowa, i czekoladowa, i jabłkowa, i pomarańczowa... U mnie obie - po prostu miętowe :D



   Podczas upałów sporo robiłam kwasu chlebowego, a tak że chłodników na jego bazie. Jak temperatura sięga 37 stopni w cieniu, to taki kwas/chłodniczek z lodówki to samo to!


   No, to na dziś chyba starczy :) Nie będę Was więcej męczyć. Bo i tak syn mówi, że moje posty to taśmowce, które mało komu starczy cierpliwości doczytać do końca :)
   Miłego Wam! I do skorego!

   Pa!

środa, 3 lipca 2019

Baaardzo dawno temu...


    ... pewna Pani założyła tego bloga, będąc w pewności, że nigdy nie zabraknie jej tematów, ani chęci tu pisać.

    Witajcie Kochani.

   Życie na nasze plany nie zwraca żadnej uwagi. Ono toruje swoją drogę przez nasze zrujnowane marzenia i obolałe nadziei, tak jakby one w ogóle nie istniały. Nie miały znaczenia, ani jakiejkolwiek wagi... Zawsze wściekałam się, jak ktoś mówił, że każdy jest kowalem swojego szczęścia. G...no prawda! Ale teraz nie będę o tym...

   Zycie trwa dalej. Moje synowie przy mnie, córka, chociaż daleko, ale i tak zawsze pomocna i zawsze w sercu. Mam fajną pracę, w zakresie swoich zainteresowań. Opiekun świetlicy w Gminnym Centrum Kultury. Co jeszcze chcieć? :) No, tego, czego najbardziej się chce, i tak już nigdy nie będzie. Więc muszę (i staram się!) na nowo układać plany na życie i tworzyć nowe marzenia.

   Choroba sprawiła, że od dłuższego czasu nie mogę utrzymać szydełka ani drutów. Ja tam za bardzo się nie przejmuję. Mam ogrom innych zajęć, którym daję radę :)

   Zawsze inspirowały mnie carskie jajka Faberze i bogato zdobione eksponaty Ermitażu. Chociaż w życiu codziennym kieruję się bardziej stylem shaby chik (ależ śmiał się mój Janek z tej nazwy :) ) albo vintage, to jednak nieliczne "bogate" pierdółki są mile widziane. No i naszło mnie przed Wielkanocą, by zrobić takie miłe prezenciki dla osób, które bardzo mnie wspierały w najtrudniejszych chwilach. Powstały takie jajka:













   W ogródku, jak to u mnie w ogródku... Mimo długotrwałej suszy i koszmarnych upałów co nieco dało radę wyrosnąć. Starszy syn ciągle z wężem ogrodowym i konewką... Soczki, dżemy, ziółka... wszystko jak ma być :) Ale o tym w kolejnym poście.
   Teraz jeszcze tylko kilka różyczek Wam na dobru humor i do kolejnego...









   A teraz - do skorego :)

   Pa!